środa, 4 czerwca 2014

Start w Albstadt: Niezależny, sam i na własnych warunkach

Życie jednak szybko weryfikuje niektóre kwestie. Często nawet szybciej niż się tego spodziewamy. I tak od razu okazało się, że Leśniak to jest jednak zwierzę stadne. OK, w porządku: lubię być niezależny, sam, na własnych warunkach. No i... no i poniekąd to osiągnąłem: NIEZALEŻNY - z jednej kieszeni wytrzepałem kilka polskich klepaków, z drugiej wypadły jakieś czeskie resztki, w trzeciej znalazłem jakieś eurocenty, konto... a stan konta to już zupełnie inna historia :-) Dodatkowo wynagrodzenie za pierwszy miesiąc (które zobaczę gdzieś pewnie właśnie dopiero za miesiąc) prawdopodobnie zweryfikuje znacznie mój dzisiejszy punkt widzenia :-) Że SAM - nigdy mi to jakoś nie przeszkadzało. Może dlatego, że zawsze wracałem do domu, w którym ktoś czekał (czasem dziewczyna, czasem rodzina, znajomi na stancji w czasie studiów). Może dlatego, że zawsze miałem świadomość, że za ścianą jest ktoś, kogo znam nawet jak nie osobiście to pewnie z widzenia... bo przecież na przykład studiujemy to samo. A może dlatego, że smsy były nielimitowane tak samo jak internet, a tutaj... 4 x drożej i do tego w EURO :-/ Nie wspominając już o tym, że dostępu do internetu nie mam żadnego i pewnie przez najbliższe kilka/naście dni miał nie będę bo nie będę miał czasu tego załatwić. A teraz sam będę przez dłuższy czas i tak po cichu cieszę się na tę próbę charakteru. NA WŁASNYCH WARUNKACH - a to mniej-wiecej oznacza własną lodówkę (kuchnię w ogóle) a nie średniej wielkości pokój i łazienkę o wymiarach nie większych niż kibel w PKP!
Przecież nie wymięknę, bo jest to jedno z wyzwań, które nadają sens i napędzają moje życie. Powiem tylko, że trochę nie byłem na to przygotowany. Żeby mieszkać niemal naprzeciwko windy i dzielić korytarz z 9 innymi mieszkańcami na tym piętrze. Żeby mieć z nimi wspólną kuchnię, jedną kuchenkę, jedną lodówkę, w której każdemu przysługuje jedna szuflada. Żeby czuć się jak w akademiku. I to bardzo. Żeby na wstępie dostać pęk kluczy, z których: 1. jest do drzwi głównych i do mojego mieszkania; 2. jeszcze nie wiem do czego; 3. pierwszy malutki jest do mojej szuflady w lodówce; 4. drugi malutki jest do mojej szafki kuchennej; 5. trzeci malutki jest do mojej szafki w pralni/suszarni; 6. ten wielki za cholerę do tej pory nie wiem do czego jest! Pewnie któryś z nich służy do otwierania skrzynki na listy, ale jest ich na dole kilkadziesiąt a ja nawet nie wiem gdzie jest moja. Podobnie jak nie wiem gdzie jest jakieś pomieszczenie z pralkami, bo przecież w koncu wszystko któregoś dnia mi sie pobrudzi! Jutro mam się spotkać z jakąś szefową tego całego burdelu, pewnie dowiem się wtedy wszystkiego. Spoko. Żyłem już w takich warunkach. Ogólnie to źle nie było ani teraz nie jest. Z tym, że kiedyś miałem tą świadomość, że za jakiś (dłuższy lub krótszy) czas wrócę do "siebie" i wszystko wróci do normy. A teraz...? A teraz właśnie jestem u siebie i póki co nie wygląda to różowo. I w zależności od dalszego rozwoju sytuacji albo prędzej albo później zacznę się rozglądać za czymś gdzie będę sam i na własnych warunkach.
A co poza tym? A tak poza tym, to dostałem pokój zupełnie inny niż ten, który kilka tygodni temu będąc tu rezerwowałem, ale chyba jest lepszy, wiec OK. No i mam rewelacyjny widok z okna - na całe Albstadt.
Dostałem do podpisania umowę o pracę, którą muszę w piątek zwrócić do kadr - kilkadziesiąt stron różnego rodzaju umów, wyjaśnień, uwarunkowań, wyciągów z przepisów... połowy nie zrozumiałem, a drugiej nawet nie czytałem. Podpisałem jak leciało. Na pakt z diabłem nie wyglądało ;-)
Zacząłem robić listę rzeczy, których mi tu jeszcze brakuje... a trochę tego będzie. Najdziwniejsza jest ta pustka, która sprawia, że odgłos pisania na klawiaturze odbija się od ściany naprzeciw i wraca z wielkim echem.
Ale co tam - sam tego chciałem! Jutro idę ogarniać urzędy, zobaczymy co mi z tego wyjdzie.
PS: Jak ta miotła jeszcze raz trzaśnie tymi drzwiami od kuchni to ją poćwiartuję i wsadzę do jej własnej szuflady w lodówce!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz