poniedziałek, 23 czerwca 2014

Start w Albstadt: Kick-Starter

Poniedziałek. W poniedziałek operacje zaczynamy pół godziny później bo rano na intensywnej jest wizyta chirurgiczna. No i dobra. Sprawdzam na rozpisce na ten dzień: jestem gdzieś rozpisany poza blokiem, na jakiejś HNO (=laryngologia). No spoko, z tego co się orientowałem oni nie mają żadnej swojej sali tylko raz na jakiś czas robią coś na bloku. No cóż - OK, niech będzie. Po odprawie okazuje się, że na początku mam być na Intensywnej Terapii a jak już HNO ruszy, to z... kimś tam (już nie pamiętam) mam tam iść. No dobra. Żeby się nie nudzić to przykleiłem się do tej, która akurat była "na zewnątrz". Zadaniem lekarza dyżurnego = tego "na zewnątrz" (nieznieczulającego tego dnia - na zewnątrz bloku operacyjnego) są wyjazdy pogotowiane i konsultacje anestezjologiczne pacjentów zakwalifikowanych do operacji następnego lub 2 dni później. No to się przykleiłem. Zobaczyłem jak wygląda w tym szpitalu przygotowanie pod względem anestezjologicznym pacjenta do operacji, jakie kwestie trzeba z nim omówić, czego trzeba się dowiedzieć, co trzeba mu przekazać. Pomyślałem, że tego dnia będę tylko słuchał i się tego uczył. Trudno jest w obcym (jak by nie było) języku przekazać właściwe informacje we właściwy sposób i być przy tym jednoznacznie zrozumianym. Sporo czasu musi minąć zanim będę mógł to robić samodzielnie.
Nagle odzywa się dyżurny pager - jest wyjazd. Pada pytanie, czy chcę jechać - jasne, że chcę! Wypadek w kamieniołomie, ciężarówka spadła z 10-metrowego nasypu razem z kierowcą, jedziemy! Dojechaliśmy na miejsce, ratownicy już tam byli. Zabezpieczyli wstępnie poszkodowanego, zbadali, określili obrażenia, zebrali wywiad od świadków. Pozostałe czynności należą do lekarza. To on uzyskuje dostęp dożylny (zakłada wenflon), to do niego należy decyzja, czy poszkodowany może zostać wzięty na podbieraki i przeniesiony do ambulansu i odbywa się to tylko w jego obecności i pod jego nadzorem. Dalsze postępowanie wewnątrz wozu odbywa się również pod jego dowództwem. Zabezpieczenie dróg oddechowych (intubacja) i podłączenie do respiratora, jeśli konieczne, należy także do jego obowiązków. Jak również decyzja o tym w jaki sposób i dokąd ma on być przetransportowany. Zatem robimy co trzeba.
W pewnym momencie do ambulansu wchodzi dwóch innych lekarzy, nie wiadomo skąd i zaczyna się przekazywanie. Po chwili przejeżdżamy wszyscy kawałek dalej i za chwilę pacjent wyjeżdża z ambulansu. Nie do końca zrozumiałem czemu ma służyć całe to zamieszanie dopóki obok nie zobaczyłem śmigłowca. Jak mi to później na spokojnie dyżurna wytłumaczyła, poszkodowany ze względu na podejrzenie ciężkiego urazu głowy wymagał transportu do ośrodka znajdującego się 30 km dalej a w takim stanie nie mógł być przewieziony ambulansem, m.in. ze względu na ukształtowanie terenu (sporo tu gór dookoła). Śmigło odleciało, czas na papieroska, więc zszedłem tylko z linii dymu i po dłuższej chwili wróciliśmy do szpitala.
Na czym to skończyliśmy? A! Na chirurgii. Zatem idziemy zobaczyć pacjentów do operacji chirurgicznych. Pierwszy - przejrzeliśmy papiery, badania, choroby towarzyszące i dostałem w łapy wszystkie dokumenty i krótkie polecenie: teraz twoja kolej. Nogi się nieco pode mną ugięły bo wiedziałem, że za chwilę nie wyduszę z siebie przed pacjentem ani jednego zrozumiałego po niemiecku słowa :-/ Weszliśmy do sali i się zaczęło. OK... przyznaję bez bicia, że jakoś to poszło. Jakoś bo tym razem znaczną część mojej gadaniny przejęła dyżurna, bo ja w pewnym momencie nie wiedziałem już co mam mówić ani nie wiedziałem o co mnie pyta pacjent :-/ Na koniec usłyszałem tylko na osobności: następnym razem będzie lepiej. Tiaa... następnym razem za jakieś kilka lat, jak będę płynnie nawijał po niemiecku, jak ona! - pomyślałem. Oj jak bardzo się pomyliłem!! Następny pacjent należał też do mnie :-/ Było... no już lepiej. Mniejsze wsparcie ze strony dyżurnej i zauważalna moja większa pewność siebie. Przeraził mnie plan operacyjny, któremu postanowiłem się przyjrzeć po tym pacjencie - zostało jeszcze sześciu :-/ Jak się łatwo domyślić - wszyscy dla mnie :-/ Trudno, zaciskamy zęby i do przodu - nie ma to jak wyzwania! I poszło!! Po grudzie, ale szło! Z każdym następnym grudy coraz mniejsze :-) Ostatnią pacjentkę skonsultowałem już zupełnie sam - zrobiłem coś, czego spodziewałem się dopiero za jakiś dłuższy raczej niż krótszy czas.
Po powrocie z pracy dotarło do mnie, że dyżurna chyba doskonale wiedziała czego potrzebowałem. Bo ten dzień dał mi dużo pewności siebie, sporo się nauczyłem, jeszcze bardziej oswoiłem nie tylko z językiem ale i dialektem i przede wszystkim wiem teraz jak się wykonuje konsultację anestezjologiczną we właściwy sposób. Mało tego: potrafię już zrobić to sam :-) Coś co w ojczystym języku jest kwestią trywialną dla lekarza z ponad 2-letnim doświadczeniem tutaj urasta do rangi wyzwania, które trzeba podjąć. I, jak się okazuje, lepiej wcześniej niż później.
Dalej wydaje się banalne i że głupoty wypisuję, bo przecież dosyć dobrze mówię po niemiecku, więc w czym problem? Otóż w tym, że to nie jest rozmowa na temat rezerwacji w hotelu, zamówienia dania w restauracji; na temat pociągu/autobusu, który odjeżdża nie wiadomo skąd ani o której; ani rozmowa o pracę. W takich sytuacjach jak sobie poradzimy, to pojawia się przekonanie, że jednak jesteśmy zaje***ci! Pudło! To wcale nie jest takie oczywiste! Bo to jest rozmowa z pacjentem, za którego zdrowie i życie bierze się bezpośrednią odpowiedzialność, przeprowadzona w nieprostym klinicznym języku obcym z dwukierunkowym jednoznacznym zrozumieniem. Czasami nawet w ojczystym języku mówiąc niby o tym samym jakoś mamy problem żeby się dogadać. Dlatego tym bardziej jest to wyzwanie. I to niełatwe.
A że wyzwania napędzają moje życie... czekam na następne! :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz