wtorek, 10 czerwca 2014

Start w Albstadt: DRK vs ZRM

Dzisiaj pierwszy dzień. Taki na poważnie. Ale tak znowu poważnie jak się tego spodziewałem to wcale nie było. W gruncie rzeczy było luźniej niż na "hospitacji", na której byłem w kwietniu. Przede wszystkim zaczęło się od tego, że na odprawie niby wszyscy wiedzieli, że będe, ale nikt się mnie nie spodziewał. No... szczerze mówiąc nawet nie wiedzieli kim jestem. No nieważne. Krótkie "Glutem wMordem", kilka słów o sobie i jazda dalej. Czyli odprawa, z której niewiele zrozumiałem :-D Później zostałem (trochę z braku laku, bo raczej nikomu się nie chciało mnie wprowadzać w organizację pracy) przydzielony do Olega - Rosjanina, który przekazał mi wiele cennych informacji - bardzo równy gość! Miał akurat (też z musu, bo ktoś tam do pracy nie przyszedł) dyżur jako Notarzt (lekarz wyjazdowy w karetce), więc zaliczyłem z nim 2 wyjazdy "karocą". I muszę przyznać, że całkiem nieźle jest to DRK (Deutsches Rotes Kreuz - Niemiecki Czerwony Krzyż - to oni odpowiedzialni są za większość niemieckich akcji ratunkowych i obstawę Pogotowia przede wszystkim) zorganizowane a z punktu widzenia lekarza - znacznie lepiej niż w Polsce. Choć praca ratowników raczej niczym się nie różni. Jedynie tym, że jeżeli ratownik uważa, że pacjent/ka musi zostać przetransportowany/a do szpitala, to (jeżeli nie jest to ostry przypadek - gdy natychmiastowy transport jest konieczny) wzywa sobie wtedy Notarzta i dopiero ten po przyjeździe decyduje co dalej. Jeżeli rzeczywiście transport jest konieczny, to albo lekarz jedzie z pacjentem w ambulansie albo za pacjentem z kierowca, z którym przyjechał. Znając taksówkarskie zapędy polskich ZRM (Zespołów Ratownictwa Medycznego) - tutaj gorące pozdrowienia dla taksówkarzy z Dzierżoniowskiego Pogotowia! - w wielu przypadkach lekarz musiałby z założenia od razu jechać z ZRM. Natomiast już po przyjeździe do szpitala też nie ma czegoś takiego jak "odbicie" czy "nieprzyjęcie" do niego, tak jak to (na szczęście!) bywa w Polsce (co znowu uważam za minus tutejszego systemu). Tutaj wychodzi się z założenia, że jeżeli lekarz zadecydował o tym, że zabiera pacjenta, to pacjent tego wymagał i nie ma dyskusji. A czy zostanie on wypisany do domu jeszcze tego samego dnia, czy zostanie - o tym już decyduje lekarz danego Oddziału (tu identycznie jak w PL). To tak krótko na temat pracy lekarza "Pogotowia", którą będę mógł wykonywać dopiero po: 2 latach wyjazdów w towarzystwie innego lekarza z uprawnieniami (tak jak jeździłem dzisiaj) + tygodniowym szkoleniu + zdanym egzaminie nadającym uprawnienia = jeszcze długo sobie jako Notarzt nie pojeżdżę :-)
Później już było "normalnie": założenie wenflonu, macha na twarz, dobrodziejstwa do żyły, rura do tchawicy i heja z operacją! I tak dzisiaj akurat dwa razy. Kolejna różnica: tutaj dostęp dożylny (wenflon, czy jak kto woli: teflon ;-)) jest zakładany przez lekarza w sali "wprowadzeń" / "przygotowania" tuż przed wprowadzeniem do znieczulenia, a nie jak to jest praktykowane w PL: przez pielęgniarkę najlepiej zaraz po przyjęciu. Wiążą się z tym oczywiście różnice w premedykacji pacjenta, ale to już jest zupełnie inny temat. No i co? No i do 16. jakoś zleciało.
Wróciłem do pokoju i znowu zaczęło się odczuwać jakąś dziwną ciszę i pustkę :-/ Nie wytrzymałem! Zainwestowałem dzisiaj prawie 30 EURów i dorwałem w MediaMarkcie radio-budzik! I w końcu coś mi tutaj gra a od czasu do czasu nawet po niemiecku gada (dobrze, osłuchiwać się trzeba ;-)) a i świeci i godzinę pokaże... no szaleństwo! ;-D No i wracając z Media wlazłem jeszcze do T-Mobile i od dzisiaj mam nowy nr telefonu z jakimiś tam szczątkowymi MegaBajtami transferu tak, że w końcu nie jestem odcięty od świata.
A co na piętrze? Tu jednak u mnie chyba nikt nie mieszka. Byłem dzisiaj w kuchni (nawet kilka razy), trochę się potłukłem, prowokowałem, ale nikt sie nawet nie pojawił! Z jednej strony dobrze, bo faktycznie mam tu spkój, z drugiej... dalej nikogo nie znam! Jechałem tylko ostatnio z jakimś "blisko-wschodnjakjem" z mojego piętra w windzie a później chyba widziałem go na internie. Ale nic więcej nie wiem :-) (no oprócz tego, że na 9. mieszka fajna laska, ale jechała w windzie z facetem ;-)
A tak prywatniej, to pokój w końcu zaczyna się zapełniać jakimiś najpotrzebnejszymi rzeczami, które przywiozłem po weekendzie z Kłodzka. Jeszcze wszystkich bambetli nie rozpakowałem, więc teraz właśnie się tym zajmę :-) To... do następnego!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz